Actions
FightForUkraine jpg
(241.64 KB, 1200x600)
(241.64 KB, 1200x600)
Walczyć za ojczyznę to ich obowiązek. Z ukraińskimi żołnierzami pojechaliśmy na granicę – są zdeterminowani Dworzec Zachodni w Warszawie. To kolejna taka noc – najpierw zbiórka obcych sobie osób, potem wspólna podróż w kierunku granicy. Cel jest jeden: walczyć za Ukrainę. Ci, dla których w ciągu dnia nie starcza miejsca w autobusach jadących w stronę przejść granicznych, mogą liczyć na miejsce w prywatnych samochodach. A chętnych nie brakuje. Wraz z kilkoma żołnierzami-ochotnikami udaliśmy się na granicę. Ruch na granicy polsko-ukraińskiej nie ustaje. Z danych ministerstwa spraw zagranicznych wynika, że przed agresją rosyjską uciekło do Polski już ponad 600 tysięcy osób. Kobiety, dzieci, starsi ludzie ze zwierzętami i walizkami – takie obrazki to już codzienność. My jednak byliśmy na granicy, by zawieźć na Ukrainę żołnierzy-ochotników, którzy chcą bronić swojego kraju. Aby to zrobić przyjeżdżają nie tylko z Polski, ale i z całej Europy. – Walczyć za ojczyznę to nasz obowiązek – mówi w trakcie drogi portalowi Niezalezna.pl jeden z nich. Jak deklaruje, żeby dołączyć do armii, przyjechał do Polski z Estonii. Wraz z kolegą (kolega potakuje). Zdradza nam, że o jego decyzji nie wiedzą jeszcze rodzice. – Nie chcę ich martwić. Powiem im, jak już będę na froncie – dodaje i nie kryje emocji: gdy ojczyzna jest w potrzebie, nie wyobraża sobie siedzieć na kanapie i patrzeć, jak wojska Putina zabijają jego rodaków i niszczą jego kraj. Takich, jak on jest wielu. Skrzykują się w sieci, umawiają na Dworcu Zachodnim, skąd codziennie kursują autobusy na wschód, i ruszają. Jeśli nie starcza dla nich miejsca w komunikacji publicznej, wieczorem podjeżdżają prywatne samochody osobowe, busy. Chętnych do pomocy nie brakuje. - W ten sposób pomagamy wielu osobom - mówi nam Dmytro Shtohun, który na co dzień prowadzi warsztat samochodowy w podwarszawskim Nadarzynie. – Ochotnicy na wojnę zjeżdżają tutaj z całej Europy. Jeśli nie uda im się załapać na autobus, zabieramy ich i zawozimy – dodaje. On sam, żeby kursować na przejścia graniczne, tymczasowo zamknął warsztat. Jak opowiada, wszystko jest dobrze przemyślane: „w bagażnikach wozimy pieluchy, jedzenie dla dzieci, środki czystości, ect. i przekazujemy za pomocą zabranych żołnierzy na stronę ukraińską”. Pospolite ruszenie W transporcie pomaga mu firma przewozowa Gerwazy, która na co dzień pracuje m.in. przy delegacjach, produkcjach filmowych, w turystyce. Jej właściciel ze wzruszeniem opowiada o sytuacji, jak młodzi Ukraińcy w osiedlowym sklepiku robili drobne zakupy spożywcze, wyliczając pieniądze tak, żeby im starczyło na „bilety na wojnę”. – Pewien kierowca nie zastanawiał się ani chwili: zapłacił za nich rachunek, zaprosił do swojego auta i zawiózł na granicę – relacjonuje sytuację, której był świadkiem. Takich historii jest więcej. – Niedawno zadzwonił kolega z walczącej Ukrainy, że jest problem z przewiezieniem do nich lekarzy, których wojna zastała na konferencji medycznej w Dubaju. Dowiedziałem się, ilu ich będzie, wsiadłem za kierownicę swojego autokaru i z Okęcia pognaliśmy na przejście w Rawie Ruskiej – opisuje nam w trakcie jazdy do Korczowej Jarosław Masztanowicz. – Za każdym razem w drogę powrotną zabieramy tylu uchodźców, ilu zmieści się w danym aucie. Dziś będzie tak samo – dodaje i opowiada nam, jak ostatnim razem wiózł staruszkę, która ze łzami w oczach dziękowała za okazane serce i, chcąc się odwdzięczyć... udzieliła mu swojego błogosławieństwa. "Stawiam piwo" W trakcie naszej wspólnej podróży przyszli żołnierze nie mówią dużo, są skupieni. Gdy znikają po ukraińskiej stronie, w podróż powrotną zabieramy kilka kobiet w różnym wieku i dzieci. Bagaży nie mają dużo - po jednej małej walizce – ale nie zostawiły za sobą swoich czworonożnych przyjaciół. One też jadą z nami do stolicy. Następnego dnia zaś dostajemy wiadomość od chłopaka, którego dostarczyliśmy na przejście, by mógł walczyć za swój kraj: - Dziękuję za pomoc wszystkim bohaterskim ludziom. Nigdy tego nie zapomnę. Po wojnie stawiam piwo w Warszawie.