Actions
wanted jpeg
(31.53 KB, 362x500)
(31.53 KB, 362x500)
W zeszłym tygodniu polski kontrwywiad przeprowadził działania, w efekcie których z naszego kraju wydalono 45 osób z rosyjskiego wywiadu, którzy korzystali z dyplomatycznej przykrywki. A więc mniej więcej połowa składu zidentyfikowanych rosyjskich szpiegów wraca do domu, a ta najbardziej oczywista i jasna część działalności kacapskiego wywiadu w Polsce na jakiś czas zostanie sparaliżowana. Dzień przed wydaleniem całego tego towarzystwa Polska poinformowała o zatrzymaniu agenta. To działanie, jeśli chodzi o skalę, nie ma precedensu w relacjach pomiędzy Polską a jakimkolwiek innym krajem. Jest to jednocześnie jedna z największych operacji wydalania rzekomych rosyjskich dyplomatów z państw NATO w ostatnich latach. Powody tej decyzji są jasne, relacje pomiędzy NATO a Rosją są otwarcie wrogie, a przedstawiciele Rosji regularnie prezentują w przestrzeni informacyjnej księżycowe hipotezy i teorie, które mają uzasadnić ich działanie. Nie inaczej było tym razem. Maria Zacharowa, rzecznik rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, stwierdziła, że działania Polski w sprawie ruskich szpiegów są próbą… pogorszenia sytuacji ukraińskich uchodźców. Absurdalne? Ale oni naprawdę tak uważają: Zacharowa stwierdziła, że ten ruch ma utrudnić życie tych uchodźców z Ukrainy, którzy chcieliby z Polski… uciec do Rosji. Ludzie, którzy uciekają przed bombami, które wysyła im nad głowy Rosja, mieliby po znalezieniu się w bezpiecznym państwie uciekać do tego kraju, które bomby wysyłał. Tak, to ma sens. Stanowisko tak bezczelne, że aż obezwładniające. Zwłaszcza że – jak wynika z informacji polskiego MSZ – usunięcie tych ludzi z Polski zwiększa bezpieczeństwo ukraińskich uchodźców, bo w sposób oczywisty właśnie oni są obiektem działań rosyjskiego państwowego aparatu bezprawia. Ten zresztą, jak wynika z publikacji mediów w Europie, ma dużo więcej poważnych problemów. Nie bardzo wiadomo, co dzieje się z Siergiejem Szojgu. Ostatnie opozycyjne media w Rosji sugerują, że jego zniknięcie ma związek nie tyle z „atakiem serca”, ile raczej z serią spektakularnych porażek kontrwywiadowczych Federacji Rosyjskiej. Pierwszy miesiąc tej wojny pokazał, że państwa NATO, a co za tym idzie, również sama Ukraina, znały szczegółowo plany agresji rosyjskiej armii. Ta wiedza była tak precyzyjna, że trudno wyobrazić sobie, żeby była wyłącznie efektem nasłuchu elektronicznego i analizy zdjęć satelitarnych. Co więcej, Rosja w ciągu tego miesiąca straciła kilkunastu najważniejszych dowódców, co jasno wskazuje, że rosyjskie służby nie są w stanie chronić informacji dotyczących miejsca przebywania i zadań, jakie wykonują ich najważniejsi ludzie. Również w ostatnich dniach dowiedzieliśmy się o pierwszych dezercjach i przejściach na stronę Zachodu najważniejszych ludzi Kremla. Rosję w proteście przeciwko wojnie na Ukrainie opuścił Anatolij Czubajs, były szef administracji Putina. Swego czasu jeden z najbardziej wpływowych ludzi na Kremlu. Ostatnie dni to kolejne porażki wywiadowcze i kontrwywiadowcze państwa, które przez lata budowało własną legendę. Legendę wszechpotężnej armii i wszystkowiedzącego wywiadu. W istocie ta armia orków ugrzęzła, napadając na swojego sąsiada, o którym powinna wiedzieć wszystko. Wywiad mylił się w każdych swoich przewidywaniach, a kontrwywiad do dzisiaj nie wie, dlaczego ich plany są dla Zachodu przejrzyste jak szklana witryna. Mimo wszystko Rosja cały czas straszy. Między innymi grożąc tym, którzy pomagają walczącej z imperium zła Ukrainie. Rosjanie straszą eskalacją, jeśli NATO wyśle na teren Ukrainy swoją misję pokojową. Te groźby z każdym dniem grzęznącej ofensywy wyglądają coraz mniej poważnie w kontekście tego, jak Rosja prezentuje się w rzeczywistości wywołanej przez siebie wojny. I między innymi do tych gróźb odniósł się w Brukseli prezydent Andrzej Duda, mówiąc, że Polska to duży i przestronny kraj. I że będzie gdzie pochować wszystkich, którzy spróbują go najechać.